- Historia szkoły
- Historia zarządzania szkołą
- Nadanie imienia szkole - Patron
- Zaczęło się od...
- Projekt nadania imienia szkole
- Uchwała Rady Pedagogicznej
- Uroczystość nadania imienia
- Sztandar - projekt
- Uroczystość
- Zaproszeni goście
- Przebieg uroczystości oraz relacja fotograficzna
- 100-lecie Szkoły Podstawowej w Turzy Wielkiej
Nadanie imienia szkole - Patron
Bł. ks. phm. Stefan Wincenty Frelichowski.
Urodził się 22 l 1913 r. w Chełmży jako trzeci syn Ludwika i Marty Frelichowskich. Na chrzcie, 29 stycznia, otrzymał imiona Stefan Wincenty. Drugie imię nadano mu dlatego, że był to patron dnia, w którym się urodził. W rodzinie bowiem panował zwyczaj dawania dzieciom takiego imienia, jakie "sobie przyniosły". To drugie imię bardziej się zresztą przyjęło i w gronie rodziny najczęściej nazywano go Wickiem. W sumie miał on dwóch starszych braci i trzy młodsze siostry. W Chełmży prowadzili własną małą piekarnię i sklep piekarniczo-cukierniczy. Rodzina Frelichowskich miała szczególne nabożeństwo do Serca Jezusowego, które to nabożeństwo przejął także ks. Wicek i które było mu nieraz wielką siłą i pomocą w najcięższych chwilach życia. Jego rodzice - Ludwik i Marta - otrzymali w dniu ślubu obraz Serca Jezusowego, który wisiał w domu na honorowym miejscu, a przed nim paliła się zawsze lampka oliwna. W pierwszy piątek miesiąca cała rodzina, łącznie z czeladnikami zbierała się tam na modlitwę i odmawiano litanię do Serca Jezusowego, natomiast przez cały okres Wielkiego Postu codziennie - litanię do Męki Pańskiej. Każdego dnia wieczorem zaraz po kolacji schodzili się też wszyscy: rodzina i pracownicy, na wieczorny pacierz.
Od dziewiątego roku życia Wicek był ministrantem. Tę swoją funkcję przeżywał bardzo głęboko. Służenie do Mszy w. stało się odtąd jego codziennym, dobrowolnie przyjętym, obowiązkiem. Interesował się zresztą wszystkim, starał się brać udział we wszystkich uroczystościach, szedł na każdy pogrzeb, a potem opowiadał w domu o swoich spostrzeżeniach. Szczególnie głęboko przeżył prymicję ks. Piotra Sosnowskiego w czerwcu 1923 r. Uroczystość ta tak głęboko zapadła w duszę 10-letniego chłopca, że błąkał się po ulicach, nie mogąc znaleźć drogi - mimo niewielkiej odległości od kościoła - i dopiero jacy znajomi przyprowadzili go do domu. W rezultacie całe to wydarzenie odchorował przez kilka dni. Po ukończeniu czterech klas szkoły powszechnej wstąpił Wicek w 1923 r. do ośmioklasowego męskiego gimnazjum humanistycznego w rodzinnym miecie. Na terenie gimnazjum działało kilka organizacji młodzieżowych, w tym 24 Pomorska Drużyna Harcerzy im. "Zawiszy Czarnego" oraz Sodalicja Mariańska. Obie jak najbardziej odpowiadały charakterowi oraz zapotrzebowaniu duchowemu Wicka - dawały mu też możliwości rozwinięcia jego naturalnych zdolności i służenia innym.
Do harcerstwa wstąpił Wicek w marcu 1927 r., a w czerwcu tego samego roku złożył przyrzeczenie harcerskie. Szybko zdobył stopnie młodzika i wywiadowcy, a w następnych latach - już jako kleryk - dalsze. W 1934 roku został podharcmistrzem, a w 1935 otrzymał stopień Harcerza Rzeczypospolitej. Pełnił funkcje zastępowego zastępu "Lisów" oraz przybocznego drużyny. Sprawowanie tych funkcji dawało mu duże możliwości wychowawcze w stosunku do młodszych harcerzy. Brał też udział w kilku zlotach, wycieczkach i obozach, m. in. w 1928 r. w 28-dniowym kursie drużynowych w Horoszowej w ówczesnym województwie tarnopolskim oraz w 1929 r. w 13-dniowym zlocie harcerskim w Poznaniu. Prowadził też sklepik harcerski, gdzie miał okazję wykazać swoje zdolności kupieckie.
Sodalicja Mariańska, z którą również związał się Wicek, jako uczeń gimnazjum, starała się wychowywać swoją młodzież na wiadomych katolików, znających i rozumiejących postawy wiary chrześcijańskiej i umiejących stosować je w życiu, w oparciu o szczególne nabożeństwo do N. M. P., którą sodalis obierał sobie za swoją matkę i całkowicie jej się oddawał. W czwartej klasie gimnazjalnej, dnia 26 V 1927 r. Wincenty został przyjęty do Sodalicji. Dyplom podpisał m. in. ks. Feliks Baniecki, który był moderatorem Sodalicji, a równocześnie prefektem w gimnazjum, i z którym Wicek następnie bliżej współpracował, pełniąc przez dwa lata funkcje prezesa Sodalicji.
Tak więc dwie organizacje wywarty wielki wpływ na kształtowanie się charakteru i postawy życiowej przyszłego kapłana, a także zaprawiały go - m. in. poprzez piastowane stanowiska - do pracy z młodzieżą, co też Wicek wykorzystał w pełni w swoim późniejszym życiu kapłańskim.
Jak poważnie podchodził on do swoich obowiązków związanych z funkcjami pełnionymi w harcerstwie i Sodalicji, świadczą jego refleksje zanotowane w pamiętniku, który prowadził od 17 roku życia. W styczniu 1930 r. w związku z przewidywanym objęciem funkcji prezesa w Sodalicji oraz drużynowego w harcerstwie, zastanawiał się, jak mógłby poprowadzić drużynę. Zdawał sobie sprawę, że "harcerstwo... ma idealne zasady i idee. Aby je poprowadzić i wpoić, trzeba je wpierw dobrze posiadać, tego mi brak... pchać drużyny, aby wegetowała, nie chcę, o na wyżyny jej nie dostanę". Jednak nie rezygnował i aby podnieć drużynę na wyższy poziom, naszkicował dla niej trzyletni program pracy. Obok wyrabiania u harcerzy karności, rozwijania wiedzy polowej podczas obozów harcerskich, kładł wielki nacisk na wartości duchowe, starał się wychowywać młodzież na dobrych Polaków, gdyż sam - jak wynika z jego licznych wypowiedzi, a także własnej postawy życiowej - był gorliwym patriotą w najlepszym słowa tego znaczeniu. O tym, jak wielkie znaczenie przywiązywał do wychowania harcerskiego, świadczy następujące zdanie w jego pamiętniku: " Ja sam mocno wierzę, że państwo, którego wszyscy obywatele byliby harcerzami, byłoby najpotężniejszym ze wszystkich. Harcerstwo bowiem, a polskie szczególnie, ma takie środki, pomoc, że kto przejdzie przez jego szkołę, to jest typem człowieka, jakiego nam teraz trzeba". Z pamiętnika wyłania się sylwetka żywego, młodego człowieka z krwi i koci, bardzo aktywnego, przedsiębiorczego, solidnego w pracy i odpowiedzialnego, o zdolnościach przywódczych, a przy tym refleksyjnego. Nie brak Mu było samokrytycyzmu, miał świadomość swoich słabości i braków, ale też i tego, że tkwią w nim liczne talenty. Zastanawiał się też poważnie nad własnym życiem i doszedł do wniosku, że zależy ono od Boga, ale i od jego własnej woli i charakteru. Chciał z uporem stawać się dobrym chrześcijaninem, tak jak to czynili święci. W czerwcu 1931 roku zdał Wicek maturę w Pelplińskim Gimnazjum Humanistycznym w Chełmży. Jak pisał w swoim pamiętniku, zasadą jego było tak przerobić materiał, "by napisać maturę wbrew ogólnym metodom uczniowskim, bez żadnej ciągi i bez pomocy, co mu też się udało". Omawiając dzieciństwo i młodość Wincentego oraz czynniki, które wpłynęły na jego postawę i pomagały mu kształtować swój charakter i powołanie, nie można pominąć jego rodziców. Ojciec
jego był bardzo dobry, łagodny, matka natomiast była energiczniejsza, i jak wynika z listów pisanych z obozu oraz niektórych wzmianek w pamiętniku, właśnie ona miała duży wpływ na kształtowanie postawy wewnętrznej syna, który był nawet zewnętrznie do niej podobny. Była to kobieta niezwykła: bez większego wykształcenia, ale o ogromnej głębi duchowej. Czuło się jej głęboką wiarę, ogromne zaufanie Bogu, a przy tym pokój wewnętrzny, mimo wszystkich ciężkich doświadczeń życiowych. O jej mądrości niech świadczą dwa fakty. Gdy w czasie śmiertelnej choroby syna Czesława, studenta l roku prawa Uniwersytetu Poznańskiego, w marcu 1930 r. - Wicek zwierzył się matce, że jeżeli brat wyzdrowieje, to on zostanie księdzem, odpowiedziała mu, że sprawy tej nie może uzależniać od zdrowia Czesia, lecz musi ją osobiście przemyśleć i przemodlić. Podobnie, gdy po dwóch czy trzech latach pobytu w seminarium, Wicek przeżywał kryzys swego powołania i nie wiedział, czy Pan Bóg chce go mieć na tej właśnie drodze, czy też ma wystąpić z seminarium, mądra matka - mimo, że bardzo, chciała " mieć syna kapłana - odpowiedziała mu, że w tej sprawie musi zdecydować sam. Jesienią 1931 r. Stefan Wincenty wstąpił do WSD w Pelplinie. Była to wielka zmiana wżyciu 18-letniego młodzieńca, który całe swoje dotychczasowe życie spędził w domu rodzinnym z rodzicami, rodzeństwem oraz licznymi kolegami, często z przyjaciółmi, jaszcze z lat dziecinnych. Zgodnie ze swoim żywym temperamentem i otwartością na wszelkie potrzeby ludzkie, włączał się do różnych dzieł, w których mógł zaradzić ludzkim biedom zarówno duchowym jak i materialnym. Działał więc w kleryckim ruchu abstynenckim, włączył się do akcji misyjnej, najbliższa mu była jednak, jak to podkreślają jego koledzy seminaryjni działalność charytatywna. Znany był więc m. in. ze swej intensywnej pracy na terenie Caritasu diecezjalnego w Pelplinie.
Przez cały okres pobytu w seminarium pozostał nie tylko wierny swemu przyrzeczeniu harcerskiemu, ale rozwijał działalność na tym polu, i to zarówno w samej uczelni jak i na terenie miasta. W seminarium nie było wprawdzie drużyny harcerskiej, tylko bardziej luźny krąg starszoharcerski, którego przewodniczącym w latach 1933-1936 byt właśnie Wicek. Aktywni harcerze spośród alumnów otrzymywali przydziały czynności, polegające przede wszystkim na opiece nad harcerstwem w szkołach. Jeden z kleryków prowadził np. zastęp zastępowych w drużynie w "Collegium Marianum", a następnie w szkole podstawowej w Pelplinie. Wincenty, jako nieformalny komendant drużyn miejskich w Pelplinie, kierował oczywiście za zgodą rektora seminarium ks. dr Józefa Roskwitalskiego - całą akcją, utrzymywał kontakty z kierownikiem szkoły i dyrektorem "Collegium Marianum". Przybywał też od czasu do czasu na zbiórki harcerskie do szkół, gdzie wygłaszał gawędy - a umiał ciekawie mówić - oraz włączał się swym pięknym głosem do śpiewu podczas wieczornic harcerskich. Latem .1934 r. brał udział w 13-dniowym złazie starszoharcerskim w okolicach Worochty. Wrażeniami z tego złazu dzielił się jesienią w audytorium Seminarium Duchownego w Pelplinie wobec szerszego grona słuchaczy, nie tylko harcerzy. Natomiast latem 1935 r. zorganizował, mimo dużych trudności z zebraniem 20-osobowej grupy, wycieczkę letnią i wyjazd na słynny zlot do Spały. Ciekawa jest przy tym jego motywacja: "Sama trasa wycieczki mnie dziś zupełnie nie pociąga, tylko obowiązek pracy społecznej, potem przeświadczenie o jej ważności dla kolegów, ich własnego wyrobienia, koleżeństwa oraz ważności dla przyszłej pracy harcerskiej w seminarium... Dlatego rezygnując z osobistych marzeń wakacyjnych - marzył mu się udział w zlocie rowerowym w Szwecji - chętnie podejmę się trudu prowadzenia tej wycieczki".
Nie można się wiec dziwić, że przy takiej postawie koleżeńskiej i społecznej Wicek był bardzo lubiany i ceniony zarówno przez profesorów jak i kolegów oraz harcerzy w szkołach, do których przychodził. W niedzielę 14 III 1937 r. diakon Stefan Wincenty Frelichowski otrzymał w katedrze pelplińskiej święcenia prezbitera z rąk ordynariusza chełmińskiego, ks. bp dr Stanisława Wojciecha Okoniewskiego. Ks. Biskup - prawdopodobnie doceniając wartoci intelektualne, duchowe i organizacyjne neoprezbitera - mianował go swoim kapelanem i osobistym sekretarzem. 2 VII 1938 r. został mianowany trzecim wikariuszem przy kościele N. M. P. w Toruniu. Tam zgodnie ze swymi postanowieniami jeszcze ze seminarium zajął się przede wszystkim praca z dziećmi i młodzieżą. Jako wikary w Toruniu kontynuował też ks. Wincenty prace w harcerstwie. Za zgodą ks. bp. Ordynariusza przyjął funkcję kapelana Chorągwi Pomorskiej. Na tym stanowisku starał się realizować program naczelnego kapelana ZHP, ks. hm Mariana Luzara, a następnie w gorącym, niespokojnym okresie sierpnia 1939 r. - uczestniczył w Pogotowiu Harcerek i Harcerzy. We współpracy z najofiarniejszymi harcerzami niósł też później pomoc duchową i charytatywną uciekinierom i innym potrzebującym, których było bardzo dużo. Został zapamiętany z tego okresu również jako dobry kaznodzieja, gorliwy opiekun ministrantów, kapłan grający w piłkę, spowiednik dzieci i młodzieży.
17 października 1939, został aresztowany przez gestapo i to był początek jego trwającej 5 lat i 4 miesiące drogi męczeńskiej przez toruński Fort VII, obozy koncentracyjne w Stutthofie, Sachsenchausen, Dachau, aż do śmierci w dniu.23.02.1945 r. po zarażeniu się tyfusem plamistym, kiedy pomagał innym zarażonym więźniom. Po jego mierci w obozie wydarzyła się rzecz bez precedensu, fakt zdawałoby, się nie do pomylenia w obozie koncentracyjnym. Oto władze obozowe wyraziły zgodę, aby jego zwłoki, zamiast zostać od razu zawiezione do krematorium na spalenie, jak przewidywał regulamin, mogły być wystawione na widok publiczny. Przy trumnie znalazły się nawet kwiaty, a więźniom pozwolono na odwiedzenie go. Ks. phm. Stefan Wincenty Frelichowski to z jednej strony człowiek niezwykły, a z drugiej strony jednak to najnormalniejszy człowiek, wesoły, żywy i bezpośredni Wyposażony był hojnie w dary naturalne: ujmująca powierzchowność, łatwość wypowiadania się i nawiązywania kontaktów z ludźmi, widoczna szczera życzliwość dla wszystkich, piękny głos, pogodne usposobienie, wrodzona aktywność i zdolności przywódcze, - wszystkie te cechy powodowały, że był ogólnie lubiany i umiał pociągać za sobą innych szczególnie młodych. Te wrodzone umiejętności i skłonności pogłębiły się i rozwinęły dzięki pomocy kilku czynników. Wzrastał w rodzinie wielodzietnej, co sprzyjało wyrobieniu społecznemu a rodzice dawali przykład pracowitości i poświęcenia. Następnie, jeszcze w latach szkolnych przyszły ksiądz rozpoczynał systematyczną, prace nad sobą, co widać z kart jego pamiętnika. Także praca w harcerstwie przyczyniła się do jego rozwoju.
Ówczesne harcerstwo kierowało się szczytnymi ideałami, wyrabiało w młodych różne wartości, m. in. piękny, wolny od nacjonalizmu patriotyzm oraz pełen życzliwości stosunek do wszystkich ludzi i gotowość niesienia im pomocy. Przykładem patriotyzmu młodego Stefana niech będzie, ułożona przez niego modlitwa.
"Boże, Ty wdasz, że życie nasze całe poświęcić chcemy w służbie dla Ciebie i Narodu. Umocnij wiec wolę noszą, uświęć i pobłogosław każdy czyn, podjęty wspólną pracą. Przybliż szczęcie drogiej nam ziemi! Niech wysiłki Ojców naszych, co w obronie jej niepodległości życie swe oddawali, przypominają zawsze, że krwią rozpoczęte dzieło, my trudem życia codziennego kończyć mamy. Dla siebie o pomoc, dla Polski o pokój i rozkwit prosimy Cię, Panie! Amen".Proces beatyfikacyjny rozpoczęty został w Pelplinie w 1964 r., a zakończony na etapie diecezjalnym w Toruniu 18. II. 1995 r. Podczas pobytu w Toruniu - 7 czerwca 1999 r. Ojciec w. Jan Paweł II dokonał beatyfikacji Sługi Bożego - ks. Stefana Wincentego Frelichowskiego. W kazaniu, Jego Świątobliwość papież Jan Paweł II, wskazał, że Harcerze Polscy mają godnego naśladowcę- " Zwracam się do całej rodziny polskich harcerzy, z którą nowy błogosławiony był głęboko związany. Niech stanie się dla was patronem, nauczycielem szlachetności i orędownikiem pokoju i pojednania" Toruń 7 czerwca 1999r. Idąc za głosem Papieża Jana Pawła II, Rada Naczelna Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej w dniu 20 czerwca 1999 roku, podjęła uchwałę w sprawie ogłoszenia błogosławionego ks. phm. S.W. Frelichowskiego Patronem Harcerstwa Polskiego. Kontynuując starania, Władze Naczelne ZHR w dniu 29 lipca 1999 roku zwróciły się z próbą do ks. bp. Sławoja Leszka Głódzia o nadanie sprawie oficjalnego toku zgodnego z wymogami prawa kanonicznego. Ks. bp. Sławoj Leszek Głódź wystosował w imieniu ZHR próbę do Konferencji Episkopatu Polski, którą Ksiądz Prymas przedłożył w Kongregacji Watykańskiej. W tym czasie w naszych środowiskach odbyło się szereg uroczystości, kominków, konferencji i prelekcji poświęconych błogosławionemu, a mających za zadanie przybliżenie Tej wspaniałej postaci harcerkom i harcerzom. Została ułożona sprawność "Patron". Krąg Klerycki w WSD w Opolu oraz Hufiec Harcerzy z Legnicy przyjęli imię bł. ks. phm. S.W. Frelichowskiego. W październiku 2002 roku ZHR został poinformowany, iż Kongregacja wyraża zgodę na ogłoszenie bł. ks. phm. Stefana Wincentego Frelichowskiego Patronem Harcerstwa Polskiego.